[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kanalizacyjnych... - Nie wiem, czy tak od razu, bo zapchało się dopiero
następnego dnia - przerwała mu Alicja. W tym momencie skoczyłam nagle na równe
nogi! - Czekajcie! - wrzasnęłam. - Czekajcie!... Czekajcie!
- Na co? - spytał Marek. Obydwoje przyglądali mi się ze zdumieniem. Mamrotałam
coś pod nosem, a po głowie miotał mi się obraz tego dziwoląga, którego byłam
świadkiem tuż przed rewizją osobistą. Nie wyjaśniając im niczego, zawróciłam i
popędziłam do sali konferencyjnej, gdzie wciąż jeszcze przebywali kapitan z
prokuratorem. Wpadłam tam bez pukania, przerywając im jakieś tajemnicze
czynności. - Wiem! - krzyknęłam. - Wszystko wiem! Nie, nie wszystko, część!...
Dużo... - Jak pani mogła! - krzyknął w odpowiedzi prokurator. - Zawiodłem się na
pani! - Guzik! Nieprawda! Ja wiem, że to nie Jadwiga! Ona jest niewinna!... -
Mam dość tych pani niewinnych!
- Spokój!!! - wrzasnął kapitan i łupnął pięścią w stół. - Bardzo przepraszam,
panie prokuratorze - dodał normalnym głosem. - Nie, to ja bardzo przepraszam -
odparł prokurator również normalnym głosem i odwrócił się znów do mnie: -
Rozumiem, że ma nam pani coś do powiedzenia? Jakiś nieważny drobiazg zapewne, bo
jak przychodzi co do czego, to przy ważnych drobiazgach odmawia pani
odpowiedzi?... Coś, jakby żal, drgnęło mi w sercu, ale miałam teraz ważniejsze
sprawy na głowie. Na prywatne uczucie na razie nie było miejsca. Zimnym tonem
zrelacjonowałam im ów dziwny wybryk urządzeń kanalizacyjnych. Słuchali w
milczeniu i z uwagą. Potem spojrzeli na siebie. - Nie widziała pani, kto to był?
- Nie. Jak wyszłam, to już nikogo nie było. Ale ktoś musiał przyjść ostatni do
sali konferencyjnej i to tuż przede mną. Jak szłam do gabinetu, to już całe
biuro było wyczyszczone. Kapitan skrzywił się niechętnie.
- Teraz stwierdzić, kto przyszedł ostatni! Rychło w czas... - Ale może wam się
uda! Na litość boską, przynajmniej spróbujcie! Przecież musicie mieć rozwikłane
wszystkie wątpliwości, jeżeli zamierzacie oskarżać Jadwigę! Ja to powiem przed
sądem, będę świadkiem obrony! - Chwileczkę - powiedział prokurator. - Jak pani
sobie właściwie wyobraża, że to było zrobione? - Bardzo prosto. Tam jest niska
ścianka, dwa i pół metra, w pół cegły i na niej są zawieszone oba rezerwuary.
Wszedł na sedes, wrzucił ją pionowo w dół, być może czymś obciążoną i poruszył
pływakiem. I woda poleciała... To prawda, że mówiłam nieco chaotycznie, ale
byłam szalenie przejęta. Przestałam czuć sympatię do mordercy, skoro pozwolił na
zabranie niewinnej Jadwigi. Przedstawiciele władzy zainteresowali się moimi
przypuszczeniami i poszli sprawdzić. Poszłam z-nimi, nie zajmując się tym, co
sobie pomyślą współpracownicy. Prokurator osobiście wszedł na sedes i dokonał
proponowanych przeze mnie czynności, poświęcając na ten cel jeden z gałganów do
tuszu. Wyskoczyłam z męskiego WC-tu i popędziłam do damskiego sprawdzić
rezultat, a kapitan popędził ze mną. Wszystko się doskonale zgadzało. Prokurator
szarpał pływakiem, a my gromkim głosem donosiliśmy zza ścianki, co widzimy. W
rezultacie damski WC zapchał się po raz drugi. - o tak - powiedział prokurator,
wróciwszy do sali konferencyjnej. - Ale ja dosięgnąłem tego z największym
trudem, a sądząc z tego, co pani mówi, on to zrobił swobodnie. Ja mam metr
siedemdziesiąt dziewięć wzrostu, to musiał być bardzo wysoki facet... - A czy
widział pan w tej pracowni niskiego faceta? - spytałam uprzejmie. Tamci obydwaj
znów spojrzeli na siebie. Dopiero teraz dotarła do mnie myśl, że oni muszą coś
wiedzieć. Coś więcej... Po zabraniu Jadwigi zostali w pracowni, niewątpliwie
mieli w tym jakiś cel. Nie informują mnie przecież o wszystkim... Nie było mowy
o kluczu i o ekspertyzie ani o zaginionym dokumencie Jadwigi... CoÅ› w tym jest!
Zaintrygowana przyglądałam się im, ale obaj mieli kamienne twarze. Nie
dowiedziałam się niczego. Wróciłam do Alicji i do Marka, cierpliwie oczekujących
wyjaśnienia moich dziwnych poczynań. W całej pracowni nadal wrzało i okazało
się, że wszyscy bardzo dużo wiedzą. Właściwie nic w tym takiego niezwykłego nie
było, ostatecznie inteligentni ludzie, pytani o określone rzeczy, mogli sobie
coś niecoś skojarzyć. Rozpatrywana była głównie sprawa klucza, który zupełnie
nie pasował do Jadwigi. Nie mieszając się do tych ogólnych rozważań,
przystąpiłam do kontynuowania konwersacji we troje. Wspólnie doszliśmy do
wniosku, że jednak rzecz nie jest wyświetlona w pełni. Chyba jednak Jadwiga mówi
prawdę i Tadeusza zabił ktoś, kto wszedł do sali konferencyjnej po jej wyjściu.
- Nie chciałbym wprowadzać zamieszania i rzucać niepotrzebnych podejrzeń -
powiedział Marek z wahaniem. - Ale nie jestem pewien, czy nie powinienem
podzielić się z naszą ukochaną władzą moimi podejrzeniami... - Co masz na myśli?
- spytała Alicja, patrząc na niego bystro. Marek znów się zawahał. - Nie wiem,
nie wiem... No nic, poczekam, Jadwigi na razie jeszcze nie wieszajÄ…. Mam
nadzieję, że to się samo wyklaruje, okropnie nie lubię brać udziału w takich
rzeczach... Alicja milczała. Ja też. Nie byłam pewna, czy przypadkiem wszyscy
troje nie myślimy tego samego... Na razie byłam bardzo zadowolona, że udało mi
się wprowadzić wątpliwości natury sanitarnej. Marek odmówił szczegółowych
wyjaśnień, więc wróciłam do pokoju, gdzie panowała atmosfera pełna
przygnębienia. Nikt nic nie robił, a za to wszyscy rzucali ponure
przypuszczenia, dotyczące przyszłości pracowni. - Nie wyjdziemy z tego interesu
- westchnął Janusz ciężko. - I tak byłoby trudno, a jeszcze teraz, bez zleceń?
Leżymy, proszę państwa, martwym bykiem...
Tym razem to ja zadzwoniłam do prokuratora.
- Ma mi pan to za złe? - spytałam z rozgoryczeniem.
- Pan by oskarżył bliskiego współpracownika, który, na dobitek, pańskim zdaniem,
jest niewinny?
- Czy w ogóle ktokolwiek, pani zdaniem, jest winien? - powiedział
zniecierpliwiony. - Obawiam się, że pani przypisuje winę jakimś siłom
nadprzyrodzonym. - Nie, teraz już nie. Teraz już nie będę protestować. Ale pod
warunkiem, że wina tego kogoś będzie rzeczywiście udowodniona. A na razie to są
ciągle tylko podejrzenia. A przy tym mam wrażenie, że mnóstwa rzeczy pan mi nie
powiedział... - Ma mi pani to za złe? - odparł drwiąco. - Może pani zapewnić z
ręką na sercu, że pani powiedziała absolutnie wszystko, co pani wie?
Nie, nie mogłam zapewnić z ręką na sercu. Obraził się na mnie prawdopodobnie, bo
tym razem wcześnie poszłam spać... Nazajutrz zaczęło się już od rana. Wbrew
zabraniu Jadwigi kapitan i prokurator urzędowali w pracowni, znów maltretując
wszystkich po kolei. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, o co im może chodzić, a
pytania nie pozwalały się niczego konkretnego domyślić. Znów badali nasze alibi,
ale nie na dzień zbrodni, tylko na dzień wczorajszy. - Do diabła, ktoś kogoś
zadusił na mieście czy co? - powiedział z gniewem Janusz, wracając z
przesłuchania. - Widocznie coś się gdzieś stało - odparł Leszek w zadumie. -
Poszedłem sobie wczoraj na piwo i musiałem postawić świadków. Całe szczęście, że
ten facet w kiosku mnie zna. - Słuchajcie, oni mają do mnie pretensję, że
wracałem z KOPI tramwajem - powiedział okropnie zdenerwowany Włodek, który
przyszedł pocieszyć się do naszego pokoju. - Czym miałem wracać, balonem? - Nie
wróciłeś z Witkiem samochodem? - zdziwił się Janusz. - Zdawało mi się, że
przyjechaliście razem. - I ty też zaczynasz? Odczep się! Nie wróciłem z Witkiem,
nie ma takiego przepisu, że mam wracać z Witkiem! Witek pojechał do warsztatu! - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl