[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy zniknął z jej pola widzenia, Abigail pomyślała, że
CZAS WAÓCZGI I CZAS MIAOZCI 125
staje siÄ™ przewrażliwiona. Randy nie powiedziaÅ‚ niczego zÅ‚e­
go, poza tym, że recytowanie z pamiÄ™ci fragmentów jej ksiÄ…­
żek zakrawa na chorobę... Potrząsnęła głową. Robi z igły
widły i tyle.
GodzinÄ™ pózniej, dokÅ‚adnie w chwili, kiedy zamykaÅ‚a pu­
szkę z farbą, Randy pełnym galopem zbliżał się do domu,
wrzeszcząc na całe gardło:
- Dylan jest ranny! Wypadek. Prosi, żebyś przyjechała.
Pospiesz siÄ™, Abbie.
- Dlaczego kobiety nigdy nie mówią prosto z mostu, o co
im chodzi? Ciebie chyba mogę o to zapytać, co? Popatrz, jak
dobrze siÄ™ ukÅ‚ada miÄ™dzy nami. %7Å‚adnych kÅ‚opotów z porozu­
mieniem się. Ty zawsze wiesz, o czym mówię, wyczuwasz
mój nastrój i znasz moje zwyczaje. Dlaczego jesteś jedynym
stworzeniem, które mnie rozumie? - Dylan przemawiał do
Podróżnika, rozcierajÄ…c jego boki sianem. - I dlaczego roz­
mawiam na głos z własnym koniem? Bo wiesz przecież, że
to lubiÄ™. PamiÄ™tasz stare dobre czasy, kiedy otwieraliÅ›my pa­
rady? Otrzymywałeś tyle samo braw, co ja. I nic dziwnego,
jesteś pięknym koniem.
Podróżnik parsknął i dmuchnął powietrzem przez rozdęte
chrapy.
W nagrodę Dylan wsypał mu do koryta dodatkową porcję
owsa i ruszył do domu. Leniwym krokiem, wiedząc, że na
ciepłe powitanie nie ma co liczyć.
Wciąż nie byÅ‚ pewien, w którym momencie - tak gwaÅ‚­
townie - sprawy przybrały zły obrót. Domyślał się jedynie,
że furia Abbie miała coś wspólnego z jego reakcją na słowo
 ślub".
126 CZAS WAÓCZGI I CZAS MIAOZCI
Ale sama powiedziaÅ‚a pózniej, że żartowaÅ‚a. A potem wy­
paliła mu prosto w oczy, że on nie jest typem faceta, jakiego
szuka. I co to, do diabła, ma znaczyć? Czy wpadła w szał, bo
uznaÅ‚a, że on jÄ… ciÄ…gnie do oÅ‚tarza, czy przeciwnie - że pró­
buje się wykpić?
Zbliżając się do werandy, zauważył na balustradzie rudą
kotkę. Przypomniał sobie, jak w zeszłym tygodniu obraziła
się na niego śmiertelnie po tym, jak pokłócił się z Abbie. Od
tamtej pory trzymała się od niego z daleka. Tak jak Abbie. Do
wczorajszej nocy. W nocy Abbie byÅ‚a tak blisko. ByÅ‚a... nie­
samowita. Cudowna.
- Uważaj! - krzyknęła Raj. - Abbie malowaÅ‚a po poÅ‚ud­
niu huśtawkę, radzę ci na niej nie siadać.
- WidzÄ™. A gdzie ona jest?
- Nie wiem. Kiedy wróciłam z Big Rock, dom był pusty.
MusiaÅ‚a siÄ™ spieszyć, bo zostawiÅ‚a na werandzie nie namoczo­
ny pędzel i farbę. Nie ma jej konia. I zniknął gdzieś Randy.
Dopiero ostatnia wiadomość uruchomiła wewnętrzny
dzwonek alarmowy Dylana.
- Pora na kolacjÄ™...
- Wiem. Powinna już tu być. Zaczynam się o nią martwić.
Nie mówiła, że wyjedzie z domu. Poza tym czekała na ważny
telefon od swojego agenta.
- Może ten agent zadzwonił, a potem Abbie postanowiła
się przejechać.
- Nie i właśnie dlatego tak się o nią martwię. Wchodziłam
do domu, kiedy dzwonił telefon. To był jej agent. Dzwonił
w bardzo, bardzo istotnej sprawie. Ręczę, że Abbie nie wy-
szłaby z domu, gdyby nie stało się coś naprawdę ważnego.
- Abbie była trochę zdenerwowana... - zaczął Dylan.
CZAS WAÓCZGI I CZAS MIAOZCI 127
- Wiem, z twojego powodu. - Raj zmierzyła Dylana
oskarżycielskim wzrokiem.
Nie wiedzÄ…c, z czego dokÅ‚adnie Abbie zwierzyÅ‚a siÄ™ przy­
jaciółce, wybrał milczenie.
Z opresji wyratował Dylana klakson pojazdu Ziggy'ego,
a przynajmniej tak mu się zdawało.
- Abbie jest dla ciebie za dobra! - Tymi słowami oraz
ponurym dziś wzrokiem, przywitał Dylana Ziggy.
- Widziałeś ją dziś?
- Oczywiście. Przyjechałem, żeby zrobić dla niej fondue.
- Ale jej tu nie ma - odezwała się Raj.
- To gdzie jest? RozmawiaÅ‚em z niÄ… po poÅ‚udniu, powie­
działa, że będzie na pewno...
- Kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
- Koło trzeciej. Randy i Abbie pędzili gdzieś na złamanie
karku.
- Abbie nie zostawiła żadnej kartki? - Dylan zwrócił się
do Raj.
- Nie. Myślisz, że coś im się stało?
- Mało prawdopodobne. Patrzcie, wracają Shem i Hondo.
Może oni coś wiedzą.
- Jeżeli już, to Shem - mruknęła Raj. - Hondo wie tylko,
kiedy jest głodny.
- Shem, widziałeś Abbie albo Randy'ego? - spytał Dylan.
- Nie, niestety.
- A czy Randy wspomniał choć słowem, że wybiera się
na spacer z Abbie?
- Od jakiegoÅ› czasu Randy o niczym mi nie mówi. Zacho­
wuje siÄ™ bardzo dziwnie, nawet jak na niego...
- To znaczy jak?
128 CZAS WAÓCZGI I CZAS MILOZCI
- Nie chodzi mi o to, żeby wystawiać złą opinię własnemu
synowi, Boże broń, ale on ciągle dokądś jezdzi i nie pilnuje
swojej roboty.
- DokÄ…d jezdzi?
- Nie wiem. Nie mówi, dokąd. Pytałem go, ale nic z tego.
Milczy jak grób.
- Nie podoba mi siÄ™ to wszystko... - mruknÄ…Å‚ Dylan. -
Coś tu śmierdzi...
- Dokąd jedziesz? - spytał Shem.
- Spróbuję odnalezć Abbie.
- Randy nigdy by jej nie skrzywdził.
- Obyś miał rację - powiedział twardym jak skała głosem
Dylan. - Jeśli się mylisz, zrobię z niego krwisty befsztyk.
- Randy zaleca siÄ™ do Abbie - mruknÄ…Å‚ niewyraznie Hon­
do. - Kazał mi przysięgać, że nikomu o tym nie powiem.
- Coraz lepiej. - Dylan wcisnął obie ręce do kieszeni.
- A na ciebie jest trochę zły.
- Z wzajemnoÅ›ciÄ…. SÅ‚uchajcie, szkoda czasu. Jest nas czte­
rech. Ziggy, pojedziesz swoim dżipem na południe. Hondo na
wschód, Shem na zachód, a ja na południe.
- A ja? - spytała Raj.
- Ty zostaniesz, na wypadek, gdyby Abbie wróciła do
domu.
- Klasyczny western - mruknęła pod nosem, kiedy wyszli
mężczyzni. Kobieta zostaje, żeby pilnować ogniska. -Dylan!
- krzyknęła głośno. - Wez ze sobą telefon komórkowy Abbie.
Dzwoń do mnie. I przywiez ją do domu!
ROZDZIAA DZIEWITY
Dylan wrócił na ranczo po zachodzie słońca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl