[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie z ust.
 Obojgu nam czegoś brakuje. Trudno temu zaprzeczyć.
 Kiedy przyjdzie twój właściciel?  zapytała Patience.
 Gdy wyślę po niego małpę.
 Więc ją wyślij.
 I stracę możliwość rozmowy z takim sympatycznym młodym kawalerem?
Miałem w swoim łożu kilku takich chłopaczków i zaręczam, że każdy z nich mi
potem dziękował.
 W takim razie ja dziękuję, że zanim mnie spotkałeś, straciłeś to, czego
mógłbyś użyć w łożu.
River mrugnÄ…Å‚ okiem.
 Nic ciÄ™ nie szokuje, co?
 W każdym razie nic, co mieszka w słoju  powiedziała Patience.  Poślij
małpę. Jeśli chcesz rozmawiać, mogę czytać z twoich warg.
River wydał trzy ostre dzwięki. Patience zdała sobie sprawę, że do tego nie
potrzebował powietrza. Małpa w jednej chwili puściła miech i wspięła się na wy-
sokość ust głowy. Przycisnęła czoło do szklanej powierzchni słoja tuż przy twarzy
Rivera. Nastąpiły kolejne jazgotliwe dzwięki, kląskanie językiem, ruchy warg, po
czym małpa zeskoczyła na nabrzeże i wmieszała się w tłum.
River jeszcze raz kląsknął i tym razem odleciał sokół.
Patience stała, odczytując z ust Rivera dowcipy i historie, które jej opowiadał.
Przyglądała mu się przy tym uważnie. Przez cały czas czuła również wołanie
Spękanej Skały. Chodz szybciej, potrzebuję ciebie, kochasz mnie, będę cię miał.
Wołanie nie układało się w słowa, bo to nigdy nie były słowa, tylko pragnienia.
Biegnij do mnie, już, natychmiast.
Głowa o imieniu River paplała i paplała. Im dłużej Patience jej się przygląda-
ła, tym mniejsze widziała podobieństwo do ojca. To dobrze. Nie chciała myśleć
o ojcu.
105
* * *
Kiedy znalezli się już na wodzie, Sken poczuła się wreszcie w swoim żywiole,
co dała wszystkim odczuć. Nie przeszkadzały jej nawet polecenia, które wymru-
kiwał River wiszący w słoju na maszcie przy kole sterowym. Kiedy udowodnił, że
zna rzekę, z chęcią stosowała się do jego poleceń. Sterowanie należało do pilota
 o wszystkim innym na łodzi decydowała Sken. Pozostawiła w spokoju tylko
Angela, który nie dręczony wybojami drogi, leżał wreszcie wygodnie. Pozosta-
łych zaganiała bez przerwy do żagli i wioseł.
Szczególną przyjemność sprawiało jej rozkazywanie Reck i Ruinowi, a naj-
bardziej wysyłanie ich na maszt, by poprawiali dwa żagle. Przyglądała się z nie
ukrywanym zadowoleniem ich twarzom, kiedy wisieli nad wodÄ…, wykonujÄ…c zle-
cenie. Nie mieli lęku wysokości, nie unikali też pracy. Tylko sama woda sprawia-
ła, że czuli się nieswojo. Trzeba jednak przyznać Sken, że nie nadużywała swojej
władzy. Jak każdy dobry kapitan wiedziała, że geblingi będą jej słuchać tylko
dopóty, dopóki jej polecenia miały sens.
Patience również wykonywała swoją część pracy. Na początku Sken nie po-
trafiła wydawać jej poleceń, ale gdy Patience nie miała nic do roboty, sama przy-
chodziła i prosiła o przydzielenie jakiegoś zajęcia, aż wreszcie Sken nauczyła się
wyszczekiwać do niej rozkazy z równą łatwością jak do innych. Patience przyj-
mowała z wdzięcznością każde zadanie, które wymagało od niej skupienia umy-
słu. Zew Spękanej Skały nie milkł ani na chwilę, ale łatwiej go znosiła, gdy była
czymś zajęta. Spędzała więc czas na porządkowaniu lin, wciąganiu lub spuszcza-
niu żagla. Kiedy River nakazywał im płynąć w górę rzeki, sterowała, lawirując
pomiędzy wirami, by utrzymać wiatr w żaglach, a w razie potrzeby siadała też
przy wiosłach lub łapała się za pagaj, przepychając łódz przez kanał. To było
ciężkie, ale aktywne życie i Patience pokochała rzekę, ponieważ przynosiła jej
ukojenie, a poza tym podobał jej się taki styl życia. Kiedy przyglądała się teraz
Sken, rozumiała, skąd brała się szorstkość kobiety. Rzeka nie obchodziła się z nią
delikatnie.
Choć Sken była rzeczywiście dobrym kapitanem, zdarzało jej się również po-
pełniać błędy. Po kilku dniach Patience zauważyła, jak bezlitośnie tyranizuje ona
Willa, głównie dlatego, że jej na to pozwalał. Musieli bez wątpienia ważyć ty-
le samo, a on znacznie przewyższał ją wzrostem. Wręcz komicznie wyglądało,
kiedy widziało się go ciągnącego linę albo wlokącego coś z górnego pokładu na
dolny lub odwrotnie, kiedy jego potężne mięśnie napinały się jak postronki, a gru-
ba kobieta obrzucała go przekleństwami. Biedny Will, myślała Patience. Poznaje
wszystkie złe strony małżeństwa, a żadnej dobrej. Ale znosił wymyślania dobrze,
jakby mu wcale nie wadziły. Stało się to częścią życia na łodzi. Patience nie wtrą-
106
cała się.
Był wczesny ranek. Will wyciągał kotwicę, a Reck wciągała żagiel. Ruin sie-
dział w łodzi, spoglądając ponuro przed siebie. Sken wysłała Patience, by zakna-
gowała linę, którą Reck ciągnęła w dół. W ten sposób znalazła się koło Ruina,
który nie pracował na tej wachcie. Zobaczyła, jak się wzdrygnął, kiedy podeszła
bliżej.
 Czy aż tak silnie odczuwasz głos, który mnie woła?  zapytała. Przytak-
nął, ale nie patrzył na nią.
 Kto to jest ten Nieglizdawiec?
 Nieglizdawiec. On.
 Ale jak wyglÄ…da?
 Nikt nigdy go nie widział.
 SkÄ…d pochodzi?
 Wyszedł z tego samego łona, co geblingi.
To był oczywiście język religii i Patience momentalnie zrozumiała znaczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl