[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pouczać:
 Obywatelu władzo! Wezcie się za tych chuliganów i złodziei, bo turyści spokoju nie mają.
Za słabo, panowie, działacie, za wolno. Có\ to, brakuje wam pałek na łobuzów? Trzeba się
przede wszystkim rozprawić z bandą Czarnego Franka.
Milicjant popatrzył na pana Anatola i odpowiedział bardzo rzeczowo:
 Niestety, nikt nie widział złodziei, nikt nie ma konkretnych podejrzeń co do sprawców.
Ka\dy tylko mówi: to najpewniej banda Czarnego Franka. Milicja robi, co mo\e, \eby nad
jeziorem utrzymać porządek i spokój. Ale ten rejon w tym roku jest modny. Setki namiotów
stanęły na wysepkach, na brzegach i nad zatokami. Turyści po trosze sami są winni temu,
co się tu zaczyna dziać. Czy ktoś z tej setki wczasowiczów, zasiedlających brzegi jeziora,
raczył się zameldować? Nie. Pan tak\e nie jest zameldowany, ani pan, prawda?  zwrócił
siÄ™ do pana Anatola i do mnie.
 Bo ja... tylko przejazdem. Jutro ju\ mo\e gdzie indziej zanocuję  tłumaczył się pan
Anatol.
 Tak mówi ka\dy  odparł milicjant.  Nie wiemy, kto mieszka pod namiotami, z kim
mamy do czynienia. Ka\dy twierdzi: jestem na wczasach wędrownych, nie zdą\yłem się
zameldować. I tak samo odpowiadają chłopcy i dziewczęta z grupy Czarnego Franka. Sądzę,
\e prawdziwi turyści powinni nam pomóc w pracy. Sami, bez waszego udziału nie zaprowa-
dzimy tu porządku. Ot, choćby dzisiaj... Najpierw nam zameldowano o kradzie\y butli
gazowej, potem o utonięciu chłopca, który kąpał się w niedozwolonym miejscu. Szukamy
sprawców kradzie\y, ale musimy jednocześnie przeprowadzić dochodzenie w sprawie tego
utonięcia. Jezioro jest wielkie i spraw na nim bardzo wiele. Ilu turystów pływa kajakami i ło-
dziami bez kart pływackich? W osadach namiotowych wynikają swary, kłótnie, niekiedy
nawet bójki. I we wszystkie te sprawy anga\uje się milicję. O tym warto tak\e pomyśleć, gdy
siÄ™ nas krytykuje.
Odpłynęli w stronę Czaplaka. Kończyłem śniadanie, gdy zobaczyłem ich powracających
środkiem jeziora. Byłem pewien, \e płyną z niczym. To znaczy albo w ogóle nie zdołali
trafić do obozu bandy Czarnego Franka, albo te\ w obozie skradzionych rzeczy nie znalezli.
Czarny Franek nie był chyba tak głupi, aby kompromitujące dowody trzymać przy sobie.
Mógł je ukrywać w krzakach, zakopać w ziemi, kryjówek nie brakowało.
Ale przecie\ nie przybyłem tu po to, aby obserwować bandę Czarnego Franka. Moim zada-
niem było odnalezć Człowieka z Blizną.
Skryłem się za namiot, tak aby mnie nie widzieli sąsiedzi z biwaku, i zacząłem przez lor-
netkę obserwować brzeg po drugiej stronie jeziora.
Patrzyłem długo, ale nie zauwa\yłem nic godnego uwagi. Drugi brzeg zdawał się być bez-
ludny, a jeśli nawet ktoś krył się za gęstwiną trzcin przy dwóch półwyspach, to przecie\ na
wodzie nie widziało się nikogo. Dla mnie zaś miało znaczenie, czy w tym miejscu  gdzieś
w rejonie półwyspów  Człowiek z Blizną nie rozpoczął nurkowania. Do tego celu mu-
siałby jakoś przedostać się przez trzciny, zapewne wziąłby ze sobą łódkę. Mocne szkła
mojej lornetki wykryły na półwyspach nawet małe krzaki; nieprawdopodobne było, abym
kogoś nie zauwa\ył. Zresztą, na piaszczystym cyplu stały trzy czaple. Ich obecność najlepiej
wskazywała, \e okolica jest bezludna.
A jednak nie dawałem za wygraną. Co pewien czas przez szkła lornetki kontrolowałem
półwyspy oraz czarną zatokę między nimi. Nareszcie cierpliwość moja została nagrodzona.
W trzcinach zachodniego półwyspu dostrzegłem nagle słaby ruch, jak gdyby przesunął się
tam jakiś cień. Potem zniknął, a\ wreszcie po kilku minutach ten sam cień zauwa\yłem na
czarnej toni zatoki.
Nie miałem pojęcia co  to było. Wyglądało na jeziorze jak podłu\ny paseczek, który
bardzo powoli przemierzał zatokę i kierował się ku trzcinom u nasady półwyspu
wschodniego.
Zachodziłem w głowę, czy jest to jakaś maleńka łódeczka, czy pień drzewa lub zgoła jakiś
pływający zwierz. Tajemnicze  coś dotknęło ściany trzcin i zniknęło w niej bez śladu.
Zerwałem się ze swego miejsca i poszedłem do sąsiadów.
 Czy nie mogliby mi państwo po\yczyć łódki? Chciałem odwiedzić półwysep po drugiej
stronie jeziora.
 Ach, na rybki?  pokiwał głową pan Anatol.  Niestety, za chwilę z Kaziem równie\
wypływamy na połów. Tylko \e udajemy się na Czaplak. Słyszeliśmy, \e po drugiej stronie
wyspy znajduje się królestwo krasnopiór. Nakopaliśmy glist i spróbujemy wędkarskiego
szczęścia.
Nie pozostało mi nic innego jak uruchomić wehikuł. Namiot pozostawiłem pod opieką pań-
sąsiadek, wjechałem w wodę i skierowałem się na północ. Chciałem ogromnym łukiem
opłynąć wschodni półwysep, tak aby ów  ktoś , kto tam grasował, nawet gdyby zauwa\ył
mnie na jeziorze, sądził, \e płynę w innym kierunku.
Podczas podró\y zbli\yłem się bardzo do Czaplaka i przez lornetkę przekonałem się, \e jest
to ogromna wyspa, na brzegach zadrzewiona, a wewnątrz goła, gdzieniegdzie tylko poro-
śnięta małymi sosenkami. Nie odkryłem na niej ani jednego namiotu, nie widziałem te\
\adnego człowieka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ssaver.htw.pl